Dziś rano przypadkiem natrafiłem w telewizji na końcówkę dyskusji i głosowanie na temat kandydatury dr. Jarosława Szareka, która z godnie z oczekiwaniami przeszła czyniąc z niego de facto nowego prezesa IPN. W związku z tym naszła mnie pewna refleksja, którą chciałbym się podzielić poniżej.
Kandydatura dr. Szareka, przed wybraniem na nowe stanowisko pracownika krakowskiego oddziału IPN, zbudziła w ostatnich dniach wiele kontrowersji przede wszystkim ze względu na wypowiedzianą przez niego podczas przesłuchania przed sejmową komisją sprawiedliwości opinię odnoszącą się do zbrodni w Jedwabnem, iż
Wykonawcami tej zbrodni byli Niemcy, którzy wykorzystali w tej machinie własnego terroru – pod przymusem – grupkę Polaków.
Co ciekawe wypowiedź ta stoi w sprzeczności z dotychczasowymi ustaleniami IPN. O ile ona sama, przynajmniej w moim mniemaniu, nie budzi kontrowersji, choćby z prostego powodu, że brak ekshumacji ofiar nie przesądza sprawy w 100%, o tyle sam przebieg końca dyskusji, którego byłem świadkiem, budzi niemiłe odczucia.
Otóż mówcy odnosili się, przewidywalnie – zgodnie z linią podziału politycznego, właśnie do wyżej wspomnianej wypowiedzi, a nie do osoby samego kandydata. To rzecz bardzo negatywna, że kandydaturę rozpatruje się po kątem jego poglądów i odnosi się wyłącznie do tego, a nie dorobku naukowego ani doświadczenia kandydata. Nie wiem jak wyglądała całość debaty, ale, jeśli tak jak jej koniec, nie wróży to nic dobrego. Nie jest to również nic dobrego dla dalszej działalności IPN i tak już mocno atakowanego w tym roku w związku z tzw. szafą Kiszczaka i odgrzaniem sporu wokół Lecha Wałęsy. Swoją drogą sam jestem przeciwnikiem IPNu w obecnej formie przede wszystkim dlatego, że zajmuje się jedynie historią najnowszą, która budzi zbyt duże kontrowersje na polu politycznym, co negatywnie wpływa na uświadamianie historyczne narodu.
Wspomniany wyżej casus dyskusji nt. nowego prezesa IPN jest zresztą dobrym punktem wyjściowym do relacji na linii polityki-polityka historyczna. Nie będę się tutaj szeroko rozwodził na ten temat, ograniczę się jedynie do krótkiej uwagi. Po ostatnich wyborach widać pewną zmianę w polityce historycznej, choć nie jest ona jednolita ani konsekwentna (patrząc na dorobek obecnej partii rządzącej), co widać chociażby w związku z omawianymi wyborami – z jednej strony mamy nowego prezesa, który uważa Jedwabne za zbrodnią niemiecką, gdy tymczasem ekshumację tamże zablokował śp. Lech Kaczyński. Zamieszanie widać również choćby wokół gdańskiego Muzeum II Wojny Światowej i jego domniemanej likwidacji czy też zmiany charakteru wystawy.
Wszystkie powyższe rozważania prowadzą do jednej konkluzji: najlepiej, aby politycy ograniczyli swoją aktywność historyczną do minimum przede wszystkim do obrony dobrego imienia Polski za granicą (sprawa niesłynnych polskich obozów śmierci) i stworzenia pola do debaty na równych zasadach dla wszystkich badaczy, szczególnie jeśli chodzi o historię najnowszą, z czym dzisiaj występują duże problemy, także (a może przede wszystkim) w instytucjach finansowanych przez polskich podatników (patrz afera wokół wypowiedzi Adama Michnika o prof. Chodakiewiczu). Niestety nie zanosi się, aby obecna władza miała iść tą drogą. Szkoda.
Według nowej ustawy IPN będzie zajmował się już nie tylko historią od 1939 roku jak to było dotychczas, lecz już od 1917 – więc będzie to nie tylko historia najnowsza. Jako osoba, która odbyła tam wolontariat mogę Ci powiedzieć, że zatrudnieni tam historycy wykonują swą pracę jak najlepiej tylko potrafią, nie włączając w nią polityki. Poza tym w IPN pracuje wiele osób, które PiSu nie lubią i nawet nie mają konserwatywnych poglądów (spotkałam tam nawet zdeklarowanych socjalistów). Naukową kondycję IPN oceniam dobrze i uważam, że do historii podchodzi obiektywnie. W czytelni IPN spotkałam się z książką wydaną przez IPN o mało powszechnie znanym fakcie z zakresu historii Polski – polsko – ukraińskim konflikcie na Lubelszczyźnie w 1944 roku. Polscy uciekinierzy z Wołynia przynieśli ze sobą przerażające wieści o mordach UPA. Polacy na Lubelszczyźnie bardzo się tym przejęli i postanowili rozwiązać problem… zabijając lokalnych Ukraińców. W ten sposób rozpoczęła się prawdziwa walka pomiędzy Polakami a Ukraińcami, którzy wzajemnie nie przebierali w środkach i ofiarach. Książka zawiera relacje Ukraińców oraz UPA o tym jak Polacy palili ich wioski.Książka daje naprawdę wstrząsające świadectwo poczynań naszych rodaków. Dlaczego o tym piszę? Bo ta publikacja ukazała się nakładem IPN, który w utartej opinii historię przedstawia zero-jedynkowo, zawsze wybielając Polaków. Podana przeze mnie pozycja jest – wierz mi – jednym z wielu przykładów, że IPN obiektywnie podchodzi do sprawy. To o czym piszesz to zwyczajny spór polityczny, którym niewarto w gruncie rzeczy zawracać sobie głowę. Jak zwykle nasi politycy chwilę się pokłócą, społeczeństwo się tym sporem będzie emocjonować, a potem wszyscy o tym zapomną. Jednakże chciałabym powiedzieć, że IPN wykonuje masę pożytecznej roboty. Nie wiem czy wiesz, ale do IPN wnioski kierują różne urzędy i przedsiębiorstwa, np. Urząd Marszałkowski czy energetyka, celem np. ustalenia praw własności do danej działki przejętej w PRL przez państwo. Do IPN przychodzą ludzie z prośbą o odnalezienie zaginionych w czasie wojny członków rodziny bądź z prośbą o ustalenie nazwy obozu bądź miejsca wywózki na roboty przymusowe, gdyż nie pamiętają tych nazw, ponieważ w czasie wojny byli małymi dziećmi. O ile pierwsza z tych informacji służy raczej tylko zaspokojeniu ciekawości, to druga jest niezwykle przydatna w przypadku ubiegania się o różne odszkodowania. I wierz mi, takie informacje po kilkudziesięciu latach są znajdowane. Do IPN zgłaszają się też osoby, które w czasie PRL były zaangażowane w działalność opozycyjną, były internowane lub więzione. Wtedy IPN stara się znaleźć dokumenty potwierdzające taką działalność (przy czym nie liczy się tu tzw.festiwal Solidarności, tj. lata 1980-1981) czy internowanie (minimum 30 dni) i wydaje status osoby represjonowanej. Jest to status niezwykle przydatny dla wszystkich tych, którzy ubiegają się o różne odznaczenia czy dodatki do emerytury i renty. Do IPN przychodzą też w końcu i sami dawni funkcjonariusze służb, by odnaleźć dokumenty świadczące o wysłudze przepracowanych lat, które to potem są przesyłane do zakładu emerytalno-rentowego (nie mylić z ZUS). Podsumowując IPN jest przydatną instytucją. Jednak swojego czasu lewackie media rozgorzały swą obłąkaną nagonkę na IPN, przez co obecnie ludziom ta instytucja kojarzy się tylko z lustracją. Dlatego każdemu kto najeżdża na IPN polecam pójść tam choćby na wolontariat i samemu przekonać się jak to wygląda od środka. Pozdrawiam
Dzięki za komentarz. W mojej wypowiedzi nie miałem zamiaru podważać pracy wykonywanej przez IPN (choć i tak mam spore wątpliwości odnośnie wąskiego okresu historycznego którym się zajmuje, sam 1917 r. jest datą dość dziwną jak dla mnie), ale jedynie wskazać jak politycy traktują instytucje naukowe, w tym wypadku zajmującą się historią. Odnośnie samej instytucji uważam za konieczne ograniczenie IPNu przede wszystkim do pionu edukacyjnego (likwidacja pionu śledczego, przekazanie archiwów np. do Archiwum Akt Nowych i ich pełne udostępnienie), co we współczesnym świecie jest niezwykle ważne tym bardziej, że, mimo pracy choćby tej wymienianej przez Ciebie, w mojej opinii w szerokim ujęciu pozostaje niesmak związany z lustracją i tego typu sprawami, poza tym jak przekonaliśmy się wczoraj cały czas jest obiektem sporu politycznego, co bardzo szkodzi instytucji. Do tego, wedle wspomnianej przez Ciebie noweli, ukazuje się szansa robienia nowych przekrętów przy aktach (mają być one odtajnione z wyjątkiem tych teoretycznie „zagrażających bezpieczeństwu państwa”). Jak dla mnie historia najnowsza jest jeszcze zbyt delikatnym tematem dla instytucji stricte badawczej. Poza tym, nawiązując do mojej wcześniejszej sugestii, na polu edukacji IPN odnosi duże sukcesy, które nie są powszechnie zauważane, a niski poziom wiedzy historycznej narodu aż prosi się o takowy instytut. Ale to tylko moje zdanie.
Dziękuję za odpowiedź. Rok 1917 z początku też wydawał mi się dziwny, ale jest to związane z wybuchem rewolucji bolszewickiej, która pochłonęła życie wielu Polaków na Kresach. Pion edukacyjny – do niedawna Biuro Edukacji Publicznej, teraz rozbite na Biuro Edukacji Narodowej i Dział Badań Naukowych (w przypadku tego drugiego mogłam przekręcić nazwę) wykonuje wiele owocnej pracy. Jednak samo Biuro Lustracyjne i praca pionu śledczego będzie stopniowo wygaszana. Dlaczego? Z powodów czysto biologicznych. Po prostu na świecie jest coraz mniej osób, które jako osoby dorosłe mogły mieć powiązania ze służbami w PRL. Roczniki pamiętające wojnę wymierają. Postępowań lustracyjnych z roku na rok jest coraz mniej (swoją drogą to nie jest coś wielkiego). IPN gromadzi akta wytworzone przez kilkanaście organów bezpieczeństwa PRL, akta wytworzone przez organy bezpieczeństwa III Rzeszy i ZSRR oraz akta paszportowe. Jest ich w zasobach już bardzo wiele i nie wiem czy znalazłoby się jeszcze dla nich miejsce gdzie indziej, tym bardziej, że do IPN wciąż napływają nowe dokumenty. Wciąż odtajniane są nowe dokumenty, które miałam okazję czytać, ale ich zawartość nie jest jakoś porażająca (choć domyślam się, że jest interesująca dla wymienionych tam osób ). Jednak jesten przeciwna całkowitemu udostępnianiu. Dlaczego? Ludzie nie są tak ostrożni i krytycznie nastawieni do źródeł tak jak my, więc zawarte w aktach informacje uznaliby za pewnik. Wierz mi, że informacje zawarte w aktach wytworzone przez organy bezpieczeństwa zawierają też błędy, dane niezgodne z rzeczywistością. Ponadto dokumenty zawierają bardzo ponure informacje, dotyczące życia prywatnego różnych osób ( sytuacja rodzinna, choroby, zdrady, itp.), więc byłoby to bardzo nieprzyjemne, gdyby każdy mógł o tym poczytać bez problemu. Poza tym wolny dostęp spowodowałby, że akta mogliby też czytać nie-Polacy, a po co osobom z zagranicy wiedzieć o naszych wewnętrznych sprawach, które są bolesne? Takie informacje mogłyby także znaleźć się w kręgu zainteresowania przestępców i innych osób, które chciałyby je wykorzystać w niegodziwy sposób. Dlatego jestem za odtajnieniem możliwie jak największej liczby dokumentów, ale nie za wolnym dostępem. Niech udostępnianie odbywa się wciąż na dotychczasowych zasadach. Co do odtajniania, to ta ustawa rzeczywiście stwarza pole do robienia nowych przekrętów, ale nie można wykluczyć tego, że w IPN rzeczywiście są jakieś dokumenty, których odtajnienie byłoby zagrożeniem dla bezpieczeństwa państwa.
Takowe dokumenty zapewne są, ale stanowią one margines. Podstawowym problemem jest droga jaką dokumenty mają zachowywać swoją tajność, która będzie całkowicie uznaniowa. Zaś co do innych dokumentów nie do końca mogę się zgodzić – dzisiejsza droga, gdyby była dobra, nie generowałaby afer związanych z teczkami. Poza tym i przy innych źródłach, niekoniecznie archiwalnych, pojawiają się poważne problemy z krytyką źródeł, których owocami są chociażby tzw. turbosłowianie albo twórczość Zychowicza. Takich problemów się nie uniknie, lecz przynajmniej będą równe i przejrzyste zasady gry. Niestety podstawowym problemem jest, że upadku komuny zrobiono podstawowy błąd nie wybierając ani drogi niemieckiej (otwarcie archiwów) ani czeskiej (zniszczenie teczek).
Zgadzam się z tym, że niebezpieczna jest uznaniowość co do odtajniania dokumentów. W tym przypadku powinny zostać skonstruowane precyzyjne przepisy decydujące o tym jakie i dlaczego akta należy odtajnić. Jednak w swoim poście skupiłam się bardziej na samym procesie udostępniania (czyli pokazania-nie mylić z lustracją) zainteresowanym osobom dotyczących ich dokumentów, który moim zdaniem jest dokonywany na rozsądnych zasadach. To nie jest tak jak się powszechnie uważa, że IPN miałby jakoby sprawdzić już wszystkie żyjące w PRL osoby pod kątem tego czy były zaangażowane w działalność opozycyjną czy też współpracowały ze służbami. Jeśli do IPN nie wpłynie stosowny wniosek osoby, która podejrzewa, że była rozpracowywana to IPN nie podejmie się procesu sprawdzenia tej osoby (nie mylić z lustracją) czy nie figuruje gdzieś w aktach. Często zdarza się tak, że taka osoba nie została wspomniana w żadnych źródłach i takich ludzi zawiedzionych odsyła się do domu. Natomiast jeśli coś zostanie znalezione to zainteresowanemu na spotkaniu w czasie udostępnienia pokaże się tylko te dokumenty, w których figuruje tylko on sam i dokładnie, z całą ostrożnością, wyjaśni całą sprawę. Akta zgromadzone w IPN udostępniane są także badaczom i dziennikarzom na podstawie złożonych przez nich wniosków podpartych rekomendacjami uczelni/instytutu badawczego/redakcji. I o ile IPN z zadania udostępniania wywiązuje się przyzwoicie i informuje osoby zapoznające się z dokumentami o odpowiedzialności prawnej za ich użycie, to już nie jest w stanie przewidzieć jak źródła zostaną zinterpretowane przez badaczy lub dziennikarzy. Tu tkwi przyczyna tych wszystkich medialnych sporów, gdzie zwykle zostaje obwiniony IPN (pomijając już to, że te spory są zwykle absurdalnie rozdmuchane przez uczestniczące w nich strony). W poprzednim komentarzu zapomniałam się odnieść do kwestii stosunków historia(historycy)-polityka. Zgadzam się z Tobą, że takie kłótnie są szkodliwe i nie wnoszą do opinii publicznej nic dobrego. Zgadzam się, że polityka powinna być daleko od historii jako nauki, tak samo jak z tym, że prezes IPN powinien być postrzegany przez pryzmat swoich dokonań naukowych, a nie wypowiedzi (podobnie jak Ty też nie uważam tej wypowiedzi za kontrowersyjną). Jednak z racji tego, że IPN jest instytucją państwową będzie upolityczniony pod tym względem, iż zawsze będzie odczuwał skutki jakiejkolwiek zmiany władzy i polityczne decyzje, a także będzie przedmiotem sporu politycznego. Ale – wierz mi – osoby tam zatrudnione starają się wykonywać swą pracę z zachowaniem wszelkiej rzetelności i być jak najdalej od polityki.