Koniec listopada przyniósł kolejną rocznicę wybuchu powstania listopadowego. Zryw ten o tyle wciąż budzi emocje wśród opinii publicznej, choć oczywiście nie takie jak chociażby powstanie warszawskie, gdyż począwszy od słynnej pracy prof. Jerzego Łojka „Szanse powstania listopadowego” pojawiają się głosy, iż insurekcja ta była ciągiem straconych szans. W tymże tonie wybrzmiewają poświęcone powstaniu dwa artykuły autorstwa Macieja Rosalaka i Piotra Zychowicza, zamieszczone w najnowszym numerze miesięcznika „Historia Do Rzeczy” w których obaj Autorzy kreują wizje polskiego zwycięstwa. Czy korzystne dla Polaków rozstrzygnięcie wydarzeń z lat 1830-1831 r. było osiągalne? W niniejszym artykule przedstawię główne tezy, które pojawiły się we wspomnianym numerze dotyczące możliwych rozwiązań alternatywnych wraz z moim komentarzem.
Teza 1: sytuacja polityczna w Europie sprzyjała wybuchowi powstania.
Maciej Rosalak w swoim artykule stwierdził, iż koniec lat 20. XIX w. był okresem „walenia się ładu wiedeńskiego”, czego objawów upatruje m.in. w zwycięskim powstaniu Greków, rewolucji lipcowej we Francji czy powstania w Belgii. Czy jednak w perspektywie europejskiej wydarzenia te oznaczały znaczącą geopolityczną zmianę sprzyjającą powstaniu listopadowemu? Wydaje się to mało prawdopodobne zważywszy, że wszystkie wymienione wyżej wydarzenia miały z gruntu rzeczy charakter umiarkowany – we Francji zmiana władcy odbyła się w ramach jednej dynastii, a sam Ludwik Filip Orleański szybko chciał zdobyć aprobatę najważniejszych członków Świętego Przymierza – nie bez przyczyny Adam Mickiewicz napisał w swojej słynnej Reducie Ordona, że poselstwo paryskie twoje [tj. cara] stopy liże, z kolei Belgia i Grecja stały się monarchiami powstałymi na gruzach upadłych potęg (Holandii i Turcji) i pozostały w orbicie wpływu mocarstw. Owszem, w następnych latach ekspansja Rosji kosztem Osmanów zakończyła się wojną krymską, lecz na przełomie lat 20/30 XIX w. konfrontacja wydaje się mało prawdopodobna, gdyż państwa Zachodu nie widziały potrzeby osłabiania Rosji. Owszem, sprawa polska budziła sympatię opinii publicznej na Zachodzie, lecz nie zmienia to fakty, że rządy tych państw były dalekie od udzielenia Polakom pomocy.
Inną sprawą pozostaje kwestia dwóch pozostałych państw zaborczych – Austrii i Prus. Oba te kraje – wraz z Rosją członkowie Świętego Przymierza – w czasie powstania zachowały życzliwą Rosji neutralność m.in. skutecznie blokowały dostawy znacznej ilości materiałów wojennych dla Polaków. W dużej mierze przyczynili się do tego sami powstańcy gwałtownymi wydarzeniami nocy listopadowej i nawet przejęcie kierownictwa powstania przez konserwatystów nie zmieniło postawy reakcyjnych rządów państw zaborczych. Wreszcie należy zauważyć, że sukces Polaków wpłynąłby na sytuację wewnątrz państw zaborczych, a dokładnie na ziemiach byłej I Rzeczypospolitej. Wymowne są tu słowa austriackiego kanclerza Metternicha: upadek insurekcji polskiej będzie dowodem powstrzymania rewolucji powszechnej. Tymczasem, póki trwa, powstanie jest wielką i niewątpliwą zachętą dla wszystkich rewolucjonistów. Jest wielce wątpliwe czy Prusy i Austria stałyby z boku mając za sąsiada niepodległe państwo polskie i perspektywę polskich powstań na swoich ziemiach. Wymowny jest tu przykład Austrii z okresu Wiosny Ludów, kiedy to Rosjanie w znaczącym stopniu przyczynili się do pacyfikacji powstania na Węgrzech. W tym kontekście należy przypomnieć chociażby o pruskich oddziałach Gneisenaua zgromadzonych u granic Królestwa Polskiego. Przybranie bardziej niekorzystnego dla Rosjan przebiegu działań wojennych zakończyłoby się prawdopodobnie wojną na dwa fronty, która zakończyłaby się szybką klęską Polaków.
Teza 2: nieudolność kolejnych wodzów naczelnych doprowadziła do klęski, a ofensywna strategia przyniosłaby zwycięstwo powstaniu.
Innym, niezwykle często pojawiającym się argumentem przy okazji dyskusji na temat powstania listopadowego, jest fakt, że do klęski insurekcji w dużej mierze przyczyniły się błędy strony polskiej, zwłaszcza kunktatorska strategia gen. Jana Skrzyneckiego, której często przeciwstawia się koncepcje gen. Ignacego Prądzyńskiego, którego powszechnie uważa się najlepszego polskiego generała czasu wojny 1831 roku.
Rozpatrując kwestie militarne należy przeanalizować dwa czynniki: strategię wojskową oraz czynniki organizacyjno-logistyczne. Zacznijmy od tych drugich. Nie będzie żadną nowością stwierdzenie, że Rosjanie dysponowali przytaczającą przewagą liczebną, zarówno jeśli chodzi o ogólną liczbę ludności (4 mln w Kongresówce vs 50 mln w Rosji) jak liczebność armii – Rosjanie byli w stanie wystawić ogółem ponad 600 tys. żołnierzy (115 tys. zaatakowało Polaków w lutym 1831 r.), z kolei Wojsko Polskie w chwili rozpoczęcia ofensywy Dybicza liczyło 57 tys. ludzi, w zdecydowanej większości służących przed wybuchem powstania. Ponadto, o czym warto pamiętać, polskie możliwości rozwoju sił zbrojnych były mocno ograniczone z dwóch powodów: faktycznego braku przemysłu zbrojeniowego w kraju (i blokady transportu materiałów wojennych przez Prusy i Austrię) oraz de facto zawodowego charakteru armii Królestwa Polskiego wydłużającego proces szkolenia rezerw. Owszem, po wybuchu powstania do służby powróciło wielu weteranów wojen napoleońskich i dymisjonowanych przed 1830 r., stanowiących w wielu przypadkach trzon nowych oddziałów, lecz często ich niskie morale i kiepski stan fizyczny nie pozwalał na wykorzystanie ich pełnego potencjału, szczególnie w linii. Zatem na dłuższą metę rosyjska przewaga jedynie powiększałaby się (dla uzupełnienia dodajmy, ze łącznie przez powstańcze oddziały przewinęło się ok. 115 tys. ludzi), nawet biorąc pod uwagę przyłączenie się polskich wojsk tzw. Korpusu Litewskiego liczącego 40 tys. żołnierzy (co wcale nie byłoby takie pewne). Jak bardzo dosadnie stwierdził dyktator powstania gen. Józef Chłopicki: Marzyć o walce z Rosją (…) jest pomysłem głów, którym piątej klepki brakuje.
Patrząc na przedstawione wyżej argumenty ograniczają wpływ drugiego czynnika wojskowego tzn. przyjętej strategii działania. W tym miejscu należy podkreślić, że działania polskiej armii w wojnie 1831 r. miały charakter stricte defensywny, poza niekonsekwentną ofensywą wiosenną Skrzyneckiego i akcjami wydzielonych sił tj. wyprawa Dwernickiego na Wołyń czy działania Giełguda na Litwie, ale były one prowadzone raz że małymi siłami to dwa – wszystkie zakończyły się klęskami. Przybranie bardziej ofensywnego usposobienia przez trzon polskich sił, zwłaszcza na samym początku powstania, miałoby swoje zalety – poszerzałoby dostępną bazę rekrutacyjną i materiałową oraz chroniłoby obszar Kongresówki, a a więc trzon zaplecza przed wojskami rosyjskimi, lecz miałoby również wady – główną z nich byłoby rozciągnięcie się teatru wojennego, co byłoby niezwykle ryzykowne wobec znacznej rosyjskiej przewagi liczebnej. Nawet w razie przyłączenia się do Wojska Polskiego Korpusu Litewskiego znaczna dysproporcja, szczególnie po kilku miesiącach od wybuchu powstania, pozostałaby faktem, co wymuszałoby wyczerpujące i wymagające sprawnego dowództwa działania po liniach wewnętrznych na wzór kampanii napoleońskich.
W tym miejscu warto parę słów poświęcić kwestii dowództwa polskiej armii. Powszechnie, nie bez przyczyny, krytykuje się kolejnych naczelnych wodzów, upatrując w gen. Ignacym Prądzyńskim remedium dla powstańczej armii. Pomijając niewątpliwe talenty jakimi ów generał dysponował posiadałby on, z racji wieku i pozycji w armii, pewne ograniczenia w razie sprawowania naczelnego dowództwa. Sam Prądzyński zdawał sobie z tego sprawę – sprawował on przez krótki okres naczelną komendę, lecz z niej zrezygnował. Ciekawa dyskusja na temat Prądzyńskiego jest dostępna na portalu historycy.org. W przypadku ogółu generalicji na jej niekorzyść działała polityka wlk. ks. Konstantego, który nie utworzył sztabu generalnego z prawdziwego zdarzenia ani też nie popierał edukacji oficerów do prowadzenia działań o charakterze strategicznym. Jak słusznie wskazuje w swojej pracy Generalicja Powstania Listopadowego prof. Marek Tarczyński wielką przewagą generałów rosyjskich było doświadczenie w dowodzeniu tzw. wielkimi jednostkami (dywizjami i korpusami) wyniesione z wojen napoleońskich i wojny rosyjsko-tureckiej (1826-1829). Tymczasem spośród polskich generałów jedynie Józef Chłopicki dowodził brygadą w warunkach wojennych (w czasie wojen napoleońskich), reszta oficerów posiadała doświadczenia w sprawowaniu wyższego dowództwa jedynie z czasów pokoju np. Jan Skrzynecki w okresie 1815-1830 był przez trzy lata dowódcą batalionu, a przez kolejnych dwanaście – pułku. Dla porównania zdobywca Warszawy gen. Iwan Paskiewicz był, wliczając wojny napoleońskie, przez dziesięć lat dowódcą dywizji, przez pięć – korpusu, a przez dwa – armii. Zatem, mimo iż polski wódz naczelny dysponował szerszymi prerogatywami niż jego rosyjski odpowiednik, polska strona nie potrafiła odpowiednio tego wykorzystać.
Teza 3: ofiarowanie korony polskiej wlk. ks. Konstantemu przekształciłoby polskie powstanie narodowowyzwoleńcze w rosyjską wojnę domową z korzyścią dla sprawy polskiej.
Nieco w opozycji do tekstu Macieja Rosalaka stoi artykuł Piotra Zychowicza. Autor zdając sobie sprawę z nikłych szans osamotnionych Polaków, zamiast tego kreuje wizję wlk. ks. Konstantego jako króla Polski prowadzącego bratobójczą wojnę przeciw carowi Mikołajowi. Autor powołuje się przy tym na wspomnienia Maurycego Mochnackiego i Natalii Kickiej. Czytając tekst Zychowicza można sformułować dwa rodzaje zarzutów – o charakterze metodologicznym i merytorycznym.
W sprawie pierwszej z nich należy zadać sobie pytanie czy Autor cytując oba wspomnienia, zwłaszcza Mochnackiego, poddał je odpowiedniej krytyce źródłowej. Jak wiemy pamiętniki pisane post factum (z takimi przypadkami mamy tutaj do czynienia) często są zniekształcone przez wydarzenia mające miejsce po opisywanych zdarzeniach. Wprawdzie dzieło Mochnackiego zostało spisane krótko po upadku powstania (sam Mochnacki zmarł w 1834 r.), lecz pojawia się pytanie czy wizja Konstantego na polskim tronie była powszechna na polskich salonach na przełomie 1830/1831 r. czy może była to wizja autora pamiętnika załamanego klęską powstania, który na marginesie należał do Towarzystwa Patriotycznego, a zatem powstańczej lewicy. Pozostaje również kwestia kto mógłby wykonać ruchy w kierunku intronizacji Romanowa tym bardziej, że pod naciskami wspomnianego wyżej Towarzystwa Patriotycznego przegłosowano detronizację innego z Romanowów – Mikołaja I – z tronu polskiego. Myślę, że powstańcza lewica byłaby zapewne daleka od poparcia jakiegokolwiek działania wraz z Konstantym. W końcu samo rozpatrywanie takich działań musiałoby być uwarunkowane innymi okolicznościami wybuchu powstania (najlepiej ze strony samego Konstantego), gdyż jednym z głównych elementów planu Sprzysiężenia Podchorążych był zamach na wielkiego księcia.
Przechodząc płynnie do drugiej kategorii zarzutów należy stwierdzić, że wbrew temu, co pisze Zychowicz wola samego Konstantego miałaby kluczowe znaczenie, zwłaszcza jeśli chodziłoby o przeistoczenie konfliktu w rosyjską wojnę domową. Dla przykładu – czy wyobrażacie sobie Państwo sytuację, w której np. przedstawiciele rosyjskiej generalicji chcieliby osobiście spotkać się z Romanowem, aby negocjować akces do jego sił i dostają krótką odpowiedź od jego polskich ministrów, że nie ma takie opcji? W mojej opinii Konstanty absolutnie nie przyjąłby propozycji zostanie polskim królem, gdyż i bez tego posiadał niemal nieograniczoną władzę w Kongresówce, a poza tym wyrzekł się on władzy cesarskiej w Rosji, zatem dlaczego w obliczu pewnej konfrontacji z bratem miałby przyjąć koronę polską? Prawdą jest, że darzył on sympatią Polaków, szczególnie polskich żołnierzy, ale nie wydaje mi się, aby wystąpił przeciwko swojej ojczyźnie. Drugie pytanie – czy w samej Rosji były odpowiednie siły chcące zmienić władcę, które mogły w wydatny sposób wesprzeć polskie wysiłki? Jest to raczej mało prawdopodobne. Owszem to prawda, że po śmierci w 1825 r. starszego brata Mikołaja i Konstantego – cara Aleksandra – doszło do tzw. powstania dekabrystów, lecz po pierwsze za jego wybuchem stały niszowe środowiska, a po drugie sama klęska powstania działała bardziej jako straszak przed kolejnym buntem niż zachęta.
Nawet w wypadku realizacji założeń Autora tj. objęcia przez Konstantego władzy cesarskiej pozostaje pytanie czy (a nie jak) Polacy skorzystaliby na jego zwycięstwie. Wśród rosyjskich elit powszechne było nastawienie antypolskie, obecne tam już za czasów Aleksandra I. Wielki książę musiałby, dla utrzymania władzy, prowadzić politykę zgodną z opiniami rosyjskich salonów, co nie byłoby korzystne dla Polaków. O ile Kongresówka zachowałaby zapewne autonomię, lecz bardzo dyskusyjna pozostaje kwestia jej poszerzenia terytorialnego o tzw. ziemie zabrane, nie mówiąc o liberalizacji życia politycznego w Królestwie, gdyż sam wlk. ks. Konstanty z pewnością liberałem nie był.
Zatem o ile samo uwięzienie Konstantego Romanowa przez podchorążych z pewnością dałoby polskiej stronie solidną kartę przetargową, na co celnie wskazuje Zychowicz, o tyle wszelkie plany polityczne z nim związane miałyby nikłe szanse powodzenia.
Podsumowanie
Krótko podsumowując niniejszy artykuł chciałbym wyrazić ubolewanie, że wizje alternatywnej historii powstania listopadowego, w której Polacy odnoszą zwycięstwo, wciąż cieszą się popularnością, co więcej – zdają się być coraz powszechne wraz ze wzrostem popularności samej tzw. historii alternatywnej, co ma miejsce zwłaszcza po serii publikacji Piotra Zychowicza na temat II wojny światowej. Szkoda, że obok artykułów M. Rosalaka i P. Zychowicza redakcja Historii Do Rzeczy nie zamieściła artykułu kreującego przeciwny scenariusz. Chodzi mi mianowicie o rozważania na temat losów Królestwa Polskiego w wypadku, gdyby powstanie listopadowe nigdy nie wybuchło lub gdyby zostało stłumione w Noc Listopadową. Jest to bowiem w mojej opinii scenariusz zdecydowanie ciekawszy i bardziej możliwy do osadzenia w realiach historycznych epoki. Kto wie – może w przyszłym roku doczekamy się takowej publikacji?
Dawid Gralik
Komentarze