Dawid Gralik – blog historyczny

11 czerwca 2025
Kategorie: Historia Polski

A. Wójcik, Sarmatia – minirecenzja

Opublikowano: 11.06.2025, 21:09

W obecnym roku jesteśmy świadkami wysypu prac poświęconych nowożytnej Polsce, w szczególności historii szlachty. Oprócz recenzowanej tutaj pracy ukazały się także dzieła Joanny Orzeł (My, Sarmaci. Mity i rzeczywistość szlachty Rzeczypospolitej, Warszawa 2025) oraz Macieja Nawrockiego („Sarmatyzm”. Historia pojęcia, Toruń 2025). Tak więc zadajmy pytanie – jak z podjętym tematem poradził sobie Artur Wójcik w swojej książce Sarmatia. Czarna legenda złotego wieku?

Na początek kilka słów o autorze. Artur Wójcik, historyk, absolwent Uniwersytetu Jagiellońskiego, jest postacią rozpoznawalną w Internecie za sprawą bloga Sigillum Authenticum oraz podcastu Historie Arturiańskie, na łamach których m.in. zwalcza fantazmat Wielkiej Lechii. W 2019 r. wydał swoją pierwszą książkę poświęconą właśnie temu problemowi, którego recenzję możecie znaleźć TUTAJ. Tym razem Wójcik podjął się opisania innego fenomenu jakim bez wątpienia jest sarmatyzm. Jak wspomniano, nie jest to pierwsza wydana w tym roku praca poświęcona polskiej szlachcie okresu nowożytnego. Przyczyn tego stanu rzeczy można doszukiwać się zarówno w sukcesie netflixowego serialu 1670 (którego fenomenu, nawiasem mówiąc, nie jestem w stanie do dzisiaj pojąć), a także pojawienia się tzw. zwrotu ludowego w historiografii, ukazującego polską szlachtę w jak najgorszym świetle. Na swoim blogu Wójcik wielokrotnie wypowiadał się krytycznie na temat prac reprezentantów zwrotu ludowego, tak więc przystępując do lektury miałem wrażenie, że książka będzie przynajmniej po części odpowiedzią na te prace i będzie skupiać się na prezentacji relacji między szlachtą a innymi warstwami społecznymi. Odnoszę także wrażenie, że podobnie zdaje się sugerować promocja książki, wyraźnie inspirowana serialem 1670, gdzie kwestie społeczne odgrywają dużą rolę i do którego to serialu Wójcik wielokrotnie odnosi się w książce. Rzeczywistość przedstawia się nieco inaczej.

Tak więc zasadnicze pytanie brzmi: czym jest a czym nie jest Sarmatia? Jak można było się spodziewać, jest to książka popularnonaukowa, skierowana do szerokiej publiki i do tego w wielu miejscach utrzymana w dość lekkim stylu. Jak pisze sam Wójcik:

Sarmatia to książka popularnonaukowa (…). Jest skierowana do szerokiego grona czytelników (…) nie jest zdresowana do wąskiego grona specjalistów, ponieważ jej forma i założenia nie spełniają rygorystycznych wymagań akademickich. (s. 28)

Poza tym wystarczy spojrzeć na spis treści, aby zobaczyć tytuły podrozdziałów tj. Sarmacka girl power, Staropolski HiT czy Sarmackie The Office. Niekiedy tytuły mają charakter nieco dwuznaczny, zwłaszcza dla osób niezaznajomionych z tematem. Tak jest w przypadku wspomnianego w książce mierzenia kutasów. Oczywiście chodzi o obecne w 1670 porównywanie długości ozdób w postaci frędzli używanych w strojach szlacheckich, a nie męskie organy płciowe, ale na pierwszy rzut nie musi być to dla laików takie oczywiste. Swoją drogą, w odniesieniu do strojów termin kutas chyba zawsze będzie mi się kojarzyć z wykończeniem szamerunków w mundurach wojskowych a niekoniecznie z elementem staropolskiego stroju, ale to pewnie tylko moje historycznowojskowe zboczenie zawodowe. Co jakiś czas w tekście pojawiają się podrozdziały będące w istocie rozbudowanymi ciekawostkami, niekoniecznie związanymi narracyjnie z poszczególnymi rozdziałami. Tym sposobem w książce znajdziemy dość ciekawe opisy, choć często znane historykom, dotyczące np. postaci Nicefora Jaksy(Jaxy)-Czernihowskiego, twórcy tzw. państwa Jaxa, czy instrukcji panieńskich – typu utworów satyrycznych w których odwracano role społeczne kobiet i mężczyzn. Zabrakło tylko wspomnienia o kurlandzkich koloniach i skonkludowaniu, że Polska miał zwierzchność nad XVII-wiecznym mocarstwem kolonialnym (to ostatnie oczywiście powiedziane ironicznie). Wydaje się, że mimo wszystko pewne elementy są raczej zbędne, jak dość długi opis genezy miast (s. 279-282).

Starając się przedstawić w jak najprostszych słowach o czym jest książka Wójcika, należy wyjść od tego, że nie jest to do końca łatwe zadanie, gdyż praca składa się z kilku elementów. Dwa pierwsze rozdziały można uznać za wprowadzające, ponieważ dotyczą kwestii źródłoznawczych (tego w jaki sposób czytać źródła historyczne), a także mitu sarmackiego, a właściwie jego genezy. Trzeba przyznać, że zwłaszcza dla osób niezajmujących się naukowo historią będzie to bardzo cenna wiedza, szczególnie w kontekście dość specyficznego podchodzenia do źródeł nawet przez część profesjonalnych badaczy oraz popularyzatorów historii. Obecność tych rozdziałów uznaję za dużą wartość dodaną i mam nadzieję, że da pozytywny efekt przynajmniej w odniesieniu do jakiejś części odbiorców (bo nawet studenci historii często nie lubią zajęć z metodologii, więc trzeba podejść do tego realistycznie).

Trzon pracy stanowią rozważania nad rolą szlachty w systemie politycznym oraz społecznym Rzeczypospolitej Obojga Narodów, przy czym główną osią jest opis sytuacji z XVI-XVII w., zasadniczo marginalizując przy tym XVIII w. (o czym szerzej napiszę niżej). W tej części pracy Wójcik przedstawił kulisy wyborów króla w realiach monarchii elekcyjnej (słusznie zauważając, że sama tradycja elekcji króla w Polsce sięga czasów Jagiellonów), a także omawia system tzw. monarchii mieszanej, skupiając się na elementach systemu politycznego kreowanego przez ogół szlachty – Izbie Poselskiej oraz sejmikach. Dość sporo miejsca poświęcono przy tym genezie niesławnego liberum veto i postaci Władysława Sicińskiego, który jakoby miał stworzyć precedens skutkujący upowszechnieniem stosowania tej zasady (spoiler – jest to bardziej skomplikowane).

W dalszej części książki mamy do czynienia z opisem poszczególnych grup społecznych zaczynając od samej szlachty poprzez Żydów, mieszczan kończąc na chłopach. Oczywiście zawartych w książce informacji nie można uznać za kompleksowe opisanie tematu, daje jednak pewny punkt zaczepienia do dalszych poszukiwań tym bardziej, że Autor nie stroni od nawiązań do badań innych historyków, sama książka posiada także przypisy oraz bibliografię ułatwiające znalezienie innych, często bardziej naukowych prac dotyczących podejmowanych tematów. W samej książce można też znaleźć liczne odwołania do dzieł kultury, nie tylko wspomnianego 1670, ale także klasyków pokroju Ogniem i mieczem, co zapewne ułatwi części czytelników przyswajanie jej treści. Sposób opisu kwestii społecznych jest jednak zarówno zaletą jak i wadą książki – choć do tematu Autor podszedł holistycznie, to jednak podejmuje wybrane zagadnienia. Dotyczy to zwłaszcza mieszczaństwa, którego opis ograniczono do studium przypadku Krakowa, czyli rodzinnego miasta Wójcika.

W pracy można doczepić się do kilku elementów, które jednak nie wpływają na całościowy odbiór pracy. Prof. Piotr Tafiłowski wspomina w swojej recenzji o problemach z poprawnością gramatyczną cytatów łacińskich (tu dla niezorientowanych – nowożytna szlachta lubowała się we wplątywaniu w swoich przemowach fraz łacińskich, tzw. makaronizmów). Uważam, że generalnie można doczepić się się do redakcji książki, gdzie zdarzają się chociażby literówki, np. Autor błędnie podaje nazwisko poznańskiej badaczki poznańskiej biedoty w XIX w. (powinno być Agata Lysakowska-Trzoss, s. 320). Dodam też, iż niekiedy brakuje uszczegółowienia pewnych informacji bądź zagadnień. Chociażby na s. 185 Wójcik pisze o procesie transformacji rycerstwa w szlachtę. Poza surowym opisem przejścia z jednego w drugie warto dodać, że sama szlachta w dalszym ciągu nazywała swój stan rycerstwem, co nawet przeżyło samą I Rzeczpospolitą. 2 XII 1806 r. dawny wojewoda gnieźnieński Józef Radzimiński, wydając uniwersał wzywający do utworzenia pospolitego ruszenia (całkowicie przestarzałego w realiach początku XIX wieku, ale to materiał na inną opowieść), pisał: A ktoby ani sam mógł stawać zbrojno, ani być wyręczonym przez syna lub brata, ten w miarę majątku stawi zastępców ze stanu rycerskiego i pocztowych zbrojnych. Podobnie trochę szerzej można było potraktować kwestię terminu niewolnictwo i jego wykorzystania w nowożytnej Polsce. Poza obecną w pracy próbą odpowiedzi na pytanie czy sytuację chłopów można uznać za formę niewolnictwa (s. 311-321), dość ciekawie prezentuje się kwestia używania tego terminu w nowożytności, a także używania porównań do sytuacji niewolników w Ameryce, który to wątek przewija się w XVIII-wiecznej publicystyce. Na marginesie tego wątku mała uwaga – w okresie nowożytnym słowo niewolnik funkcjonowało także jako określenie jeńca wojennego (tak, wiem, znowu przemawia przeze mnie historyk wojskowości).

Na kanwie wątku chłopskiego przyznaję, że jestem trochę rozczarowany, że Wójcik przyjął mało konfrontacyjną postawę względem tzw. chłopomanów, którym nie poświęcił też zbyt dużo miejsca. Choć Autor we wstępie przywołuje nazwiska Adama Leszczyńskiego czy Kamila Janickiego jako czołowych przedstawicieli zwrotu ludowego (s. 25-26), to mocno zabrakło mi szerszej krytyki ich twierdzeń. Jestem tym bardziej zaskoczony, że na temat tych autorów Wójcik wielokrotnie wypowiadał się na łamach swojego bloga, a także podcastu, np. TUTAJ. Jednym z niewielu przejawów krytyki jest nazwanie tez Janickiego „publicystycznymi rozważaniami” (s. 351).

Jednakże moim największym zarzutem do książki jest bardzo słabe omówienie tytułowej czarnej legendy sarmatyzmu, zarówno w trakcie samej epoki nowożytnej jak i obecnie. Wprawdzie w tekście pojawiają się fragmenty dotyczące znanych i krytykowanych elementów kultury politycznej i społecznej nowożytnej szlachty, lecz całkowicie pominięto całą dyskusję mającą miejsce w XVIII w., gdy zwolennicy modernizacji państwa, inspirowani ideami oświecenia, krytykowali sarmatyzm w warstwie mentalnej, społecznej czy nawet ubioru. Ta absencja jest tym bardziej dziwna, że dysponujemy bogatą publicystyką tego okresu, a zważywszy na korzystanie przez Wójcika ze źródeł historycznych, dotarcie do ich nie powinno stanowić dla niego problemów. Nie chcąc mocno rozpisywać się na ten temat, przywołam kilka przykładów takie krytyki. Chociażby Franciszek Bohomolec w komedii Małżeństwo z kalendarza z 1746 r. pisał, iż szlachecka złota wolność do tej doszła doskonałości, że z wolności uczyniła przemoc. Z kolei ks. Hugo Kołłątaj w swoich Listach anonima postulował, aby zerwać z dawnymi przesądami, iż wszystko, co stare, dobre, a wszystko, co nowe, zgubne. Na marginesie, bardzo ciekawym wątkiem, do tego raczej dość słabo opisanym w polskiej historiografii (podobnie jak cały wiek XVIII), jest kwestia obrony wartości sarmackich, czy szerzej – tradycyjnego modelu społeczno-politycznego. Chociażby w kwestii ubioru Jędrzej Kitowicz pisał, że: ku końcu panowania Augusta III ledwo dziesiąta część senatorów i urzędników koronnych została przy polskiej sukni. Nareszcie połowa narodu okryła się niemiecką suknią. Na wszystkich zjazdach publicznych prezentowały się dwa narody: jeden polski, drugi niemiecki. W tym kontekście jako swoisty paradoks można uznać używanie przez konserwatystów przykładu Stanów Zjednoczonych. Jak opisywał ten fenomen Janusz Tazbir:

Sympatyzowali z nią [rewolucją amerykańską – przyp. DG] również konserwatyści, widzący w powstaniu amerykańskim tak drogi sercu każdego szlachcica, bunt wolnych obywateli przeciwko despotycznemu monarsze, który śmiał naruszyć przyznane im niegdyś przywileje. Język sarmackiego republikanizmu doskonale się zresztą nadał do tłumaczenia tych wszystkich terminów, jakimi zwykli byli szermować Beniamin Franklin czy Jerzy Washington.

Jeden z przywódców frakcji hetmańskiej w trakcie Sejmu Czteroletniego Seweryn Rzewuski w swojej broszurze z 1789 r. O sukcessyi tronu w Polszcze rzecz krótka wykorzystywał przykład amerykański do obrony praw nieposesjonatów (szlachty nieposiadającej własnej ziemi), której chciano odebrać (i w końcu odebrano) prawa polityczne patrząc na ustrój USA przez pryzmat sarmackiego oglądu świata. Rzewuski podawał przykład USA jako kraju, który wybił się na niepodległość spod panowania brytyjskiego, którego ustrój chwalili zwolennicy reform. Postulował też uczynienie z polski federacji województw na wzór amerykańskich stanów.

Także dzisiaj możemy znaleźć nieprzejednanych i jednoznacznych krytyków sarmatyzmu na czele z doktorem (niedohabilitowanym) Piotrem Napierałą, który na łamach swojego kanału wielokrotnie krytykował nowożytną Polskę, jej władców oraz elity polityczne. Do tego można wskazać przywołanych wyżej chłopomanów czy polityków i publicystów o nastawieniu lewicowo-liberalnym, którzy często postrzegają nowożytną szlachtę jako niewyedukowanych ciemiężców. W świetle powyższego nie wiem, czy podtytuł nadany książce jest do końca trafiony w kontekście jej treści.

Czy w świetle powyższych uwag i zastrzeżeń warto przeczytać Sarmatię? Moim zdaniem zdecydowanie tak, choć z zastrzeżeniem, że jest to praca przede wszystkim dla osób rozpoczynających swoją przygodę z historią nowożytnej Polski bądź chcących znaleźć punkt wyjścia do dalszych poszukiwań w tym obszarze. Z pewnością Artur Wójcik stanął przed niełatwym zadaniem, z którego wyszedł obronną ręką. Zresztą pierwsze (pozytywne) informacje o sprzedaży książki pokazują, że prezentowany przez niego styl prowadzenia narracji się sprzedaje. Autor przedstawił wyważony obraz polskiej szlachty przedstawiając zarówno jej zalety jak i wady. Jak celnie napisał w podsumowaniu Wójcik:

Rozpatrywanie sarmatyzmu w kategoriach zero-jedynkowych jest więc nie tylko uproszczeniem, lecz także zaprzepaszczeniem szansy na zrozumienie jednego z najbardziej fascynujących fenomenów w historii Polski. (s. 356)

Kończąc tym cytatem recenzję, zapraszam do dyskusji na temat omawianej książki.

 

Komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.